Pełna entuzjazmu złapałam za igłę i...ałłaaa! boleśnie ukłułam się w palec, na szczęście krew nie poleciała na materiał, zaplamiłam nitkę, to nic. Dalej było fajnie dopóki nie zaczęłam szukać kolejnego materiału, bardzo się ucieszyłam na widok szarej łączki, będzie pięknie wyglądać, po chwili mina mi zrzedła...
tkanina była do niczego,
piękna, ale bardzo słaba...rozżalona sięgnęłam więc po mniej atrakcyjną, ale za to mocną.
Przecież to co uszyję ma służyć długo i nie może trącić byle jakością... zawsze się trzeba starać, to ja się staram i chyba na prawdę starzeje,bo naszła mnie kolejna refleksja;)
Kiedyś, podziwiając dzieła sztuki zachwycałam się nie tylko nimi samymi, ale też tym, że ktoś potrafił pozostawić po sobie tak trwały ślad. Zastanawiam się więc,czy kiedyś w dalekiej przyszłości,
nie mogąc liczyć na pamięć encyklopedii, he, he, ktoś pochyli się nad moją dłubaniną i pomyśli:
"jakie to fajne,ciekawe kim była osoba która to zrobiła?" Hmmm...jest też inna możliwość, że zacznie się zastanawiać któż takie paskudztwo mógł zrobić...no,ale zawsze to jakiś ślad...
Rozpisałam się niemiłosiernie, a chciałam tylko pokazać torbę:)
Troszkę pobawiłam się z pikowaniem, ale tylko troszeczkę:)
Na przodzie umieściłam kieszonkę zapinaną na guziczek, przy okazji spełnia rolę ozdoby.
A to już tył:
I wnętrze:
Kolory tej torby od początku kojarzyły mi się z jesienią, są bardzo intensywne,
ale teraz już nie jestem taka pewna, czy są jesienne czy letnie...nie ważne, lepiej przestanę rozmyślać,
bo za chwilę napiszę cały referat, a to przecież tylko torba...